Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Polacy mówią coraz głośniej: Precz z lockdownem

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Kawiarnia w Warszawie, zgodnie z obostrzeniami pusta od listopada
Kawiarnia w Warszawie, zgodnie z obostrzeniami pusta od listopada brak
Polacy są krańcowo zmęczeni stanem nienazwanego lockdownu. Mają też dość niekonsekwencji rządu w podejściu do obostrzeń. Zadziwiająco chętnie poparliby zbuntowanych przedsiębiorców otwierających biznesy mimo restrykcji. Zarazem wykazują sporo zdrowego rozsądku w ocenie poszczególnych restrykcji - szczególnie mocno sprzeciwiają się tym najbardziej dyskusyjnym, jeśli chodzi o ich skuteczność

Rząd zdecydował w czwartek o otwarciu od 1 lutego sklepów w centrach handlowych a także muzeów i galerii sztuki. Choć od kilku dni krążyły wiarygodne pogłoski o możliwym bardzo radykalnym i motywowanym czystą polityką złagodzeniu lockdownu, na tym na razie koniec. Restauracje i kawiarnie pozostaną zamknięte, podobnie jak kina, teatry wyciągi narciarskie, siłownie i lodowiska. Dzieci z klas 4-8 szkoły podstawowej i szkół średnich pozostają w trybie nauki zdalnej przynajmniej do 14 marca. Nikt nie przedstawił przekonującego wyjaśnienia, dlaczego wolno nam będzie akurat robić zakupy w często zatłoczonych centrach handlowych, a nie wolno będzie wybrać się na zaśnieżony rozległy stok narciarski. Albo dlaczego będzie można wybrać się do muzeum, ale trzeba będzie omijać teatry. Zmiany przedstawiał minister zdrowia Adam Niedzielski, co oznacza, ze w kancelarii premiera nie uznano ich za na tyle korzystne wizerunkowo, by ich komunikowaniem miał zająć się szef rządu.

Tymczasem Polacy mają już zdecydowanie dosyć nienazwanego lockdownu. Zmęczeni i znękani, nie widzą logicznych uzasadnień dla sporej części obostrzeń, pamiętają za to wielokrotnie niekonsekwencje rządu w ich wprowadzaniu, luzowaniu, odwoływaniu i ponownym wprowadzaniu. Frustracji przez to wywołanej towarzyszy coraz silniejszy niepokój - o ekonomiczne, psychologiczne i zdrowotne skutki lockdownu.

Lockdownowa sinusoida, na której znalazło się polskie społeczeństwo, to jedna z istotniejszych - choć oczywiście niejedyna - przyczyn, dla których PiS w ostatnich miesiącach wyraźnie traci w sondażach. Rządząca partia w większości z nich uzyskuje obecnie po trzydzieści-trzydzieści kilka procent poparcia. Taki wynik wyborczy nie pozwoliłby na uzyskanie samodzielnej większości.

Dlatego właśnie rząd i kierownictwo PiS mniej więcej od świąt Bożego Narodzenia stoją przed coraz większą polityczną potrzebą zluzowania obostrzeń. Ta polityczna - coraz bardziej nagląca - potrzeba jest jednak w zasadniczej sprzeczności z epidemicznymi realiami.

Owszem, w ostatnich dniach notowane są relatywnie niewielkie (jak na dotychczasowe doświadczenia II fali pandemii) dzienne przyrosty zakażeń, jednak wciąż wysokie dobowe liczby zgonów nie pozostawiają większych złudzeń - na testy zgłasza się obecnie tylko część odczuwających objawy COVID-19 Polaków. Do tego z kolejnych krajów Europy płyną coraz bardziej niepokojące doniesienia o wykrywaniu ognisk zakażeń tzw brytyjskim wariantem koronawirusa, szerzącym się do 50 procent szybciej niż jego wcześniejsze odmiany i powodującym w grupie 60-latków o 30-40 procent częstsze zgony, przy jeszcze gorszych (choć nie do końca ustalonych) wskaźnikach śmiertelności w starszych grupach wiekowych. Z kolei tzw południowoafrykański wariant koronawirusa (obecny już m.in. w Wielkiej Brytanii) zdaje się wykazywać znaczną odporność na przeciwciała wywołane wcześniejszymi postaciami SARS-Cov-2, co sprawia, że naukowcy starają się w tej chwili ustalić, czy aby nie jest on w stanie wymykać się dostępnym obecnie szczepionkom.

Realia epidemiczne nie dają nam więc zbyt wielu powodów do optymizmu - przynajmniej w krótko i średnioterminowej perspektywie. Nie dają też uzasadnień do luzowania obostrzeń, choć pod tym względem żyjemy częściowo w stanie błogiej niewiedzy.

Kiedy przed tygodniem kilkanaście przypadków zakażenia brytyjskim wariantem koronawirusa wykryto w jednym z berlińskich szpitali, placówka została objęta pełną kwarantanną niczym na samym początku pandemii, a na Niemców padł blady strach - bo ognisko wywołane przez nową mutację koronawirusa może zwiastować kolejną, być może szczególnie gwałtowną (pamiętajmy o cechach nowego wariantu wirusa) falę epidemii.

W Polsce udało nam się jak dotąd wykryć dwa przypadki zachorowania za sprawą brytyjskiej mutacji - i to bardzo poniewczasie. Pierwszy znalazła przed ponad tygodniem prywatna firma sekwencjonująca na potrzeby globalnej bazy o genetyce koronawirusa jego genom z próbki pobranej od chorej w grudniu. Drugi przypadek wykryto nieco później przy okazji badań przesiewowych prowadzonych wśród nauczycieli. W obu wypadkach było już o wiele za późno na jakąkolwiek reakcję o charakterze sanitarno-epidemiologicznym. Pozostaje nam się domyślać, że wariant brytyjski koronawirusa może już funkcjonować w wielu miejscach Polski, jednak dowodów na to mieć nie będziemy - w naszym kraju nie prowadzi się sekwencjonowania genomu z próbek na większą skalę.

W takich oto okolicznościach epidemiologicznych mamy do czynienia z idącymi w zupełnie przeciwnym kierunku nastrojami i oczekiwaniami społecznymi.

„Ograniczenie życia społecznego i gospodarczego w okresie noworocznym i przyspieszonych ferii szkolnych pogłębiło - jak się wydaje - społeczną frustrację związaną z restrykcjami.” - czytamy w raporcie ze styczniowych badań CBOS poświęconych nastrojom społecznym dotyczącym restrykcji sanitarnych.

Od października do stycznia w kolejnych badaniach CBOS szybko rośnie odsetek Polaków uważających, że zastosowane przez rząd restrykcje nie są adekwatne do sytuacji. W pierwszym badaniu przeprowadzanym w październiku było ich 15 procent. W kolejnym - już po zaostrzeniu restrykcji - 23 procent. Dziś odsetek badanych uważających, że ograniczenia sanitarne mają zbyt restrykcyjny charakter jest już według CBOS 37 procent. Zmalała natomiast liczba Polaków, którzy obostrzenia uważają za odpowiednie względem wymagań sytuacji. Odsetek badanych uważających, że obowiązujące restrykcje są zbyt surowe, już czterokrotnie

Samo badanie CBOS byłoby dość jasnym sygnałem, że w Polsce narasta zmęczenie lock downem. Ale wiemy na ten temat znacznie więcej. Bardzo ciekawe dane płyną z sondażu IBRiS dla Bussines Insidera. Sondażownia badała stosunek Polaków do niedoszłego buntu przedsiębiorców przeciwko lockdownowi oraz ich poglądy na temat samych restrykcji. Choć sam bunt spalił na panewce (co opisywaliśmy przed tygodniem) i jedynie kilkudziesięciu przedsiębiorców zdecydowało się na otwarcie swych biznesów pomimo zakazów, okazuje się, że Polacy w swej większości bardzo chętnie by taki bunt poparli.

Jak to dokładnie wygląda?

Za otwarciem hoteli i pensjonatów opowiada się łącznie 74,8 procent Polaków (37 proc „zdecydowanie” a 37,8 „raczej”). 76,6 procent Polaków chce otwarcia stoków narciarskich (46 proc. „zdecydowanie” a 30,6 „raczej”). Restauracje otworzyłoby 72,5 procent Polaków (tu jednak liczba odpowiedzi „raczej” - 39,1 proc. - przeważa nad „zdecydowanie” - 33,4 procent). Bardzo podobnie ma się rzecz z kawiarniami - łącznie 71,2 procent Polaków jest za ich otwarciem, jednak 40,8 proc. raczej, a 30,4 proc. zdecydowanie.

Zupełnym wyjątkiem są natomiast dyskoteki i kluby nocne. Jedynie 24,6 procent badanych opowiada się za ich otwarciem, przeciwników jest aż 69,1 procent.

Ten wyjątek wydaje się być jednak dowodem na to, że poglądy Polaków dotyczące restrykcji są dość racjonalne. Najwięcej badanych opowiada się za otwarciem stoków narciarskich - na których podczas aktywności na świeżym powietrzu relatywnie łatwo zachować odstępy od innych osób i uniknąć narażenia się na zakażenie. Później akceptacja dla otwierania biznesów stopniowo maleje wraz ze wzrostem realnego ryzyka zakażenia - aż do casusu dyskotek, co do których Polacy są niemal zgodni, że powinny pozostać zamknięte. Trudno jednak o bardziej sprzyjające warunki do rozprzestrzeniania jakiegokolwiek wirusa, niż masowa impreza taneczna w zamkniętej przestrzeni. Polacy zdają się to doskonale rozumieć, a swoje poglądy w kwestii restrykcji różnicują i niuansują w zależności od tego, jakie uzasadnienie widzą dla poszczególnych restrykcji.

Na tym nie koniec wniosków z badań IBRiS dla Business Insidera. Bardzo niepokojący dla rządu i rządzącej partii jest fakt, że także wyborcy PiS dość chętnie opowiadają się po stronie zbuntowanych przedsiębiorców. Po 51 procent z nich popiera otwieranie hoteli i pensjonatów oraz kawiarni. 52 procent jest za otwieraniem restauracji a 59 procent za otwarciem stoków narciarskich. Wyborcy PiS są natomiast sceptyczni co do otwierania klubów fitness (35 proc. za) i - jak wszyscy - wobec uruchamiania dyskotek i klubów nocnych (13 procent).

Stosunek Polaków do restrykcji sanitarnych różni się diametralnie od nastrojów z okresu pierwszej fali pandemii. Wtedy w nastrojach społecznych dominował lęk, przed nie w pełni jeszcze poznanym zagrożeniem.

Wiosną więc z największą krytyką spotkały się obostrzenia albo wprost ze sfery absurdu, albo przynajmniej się o nią ocierające. Na pierwszym miejscu było tu oczywiście groteskowe zamknięcie lasów, z którego zresztą rząd relatywnie szybko się wycofał. Trudno było jednak zrozumieć i zaakceptować także takie ruchy, jak zamknięcie parków nawet dla posiadaczy psów, czy absolutny zakaz uprawiania jakichkolwiek sportów - choćby z dala od ludzkich siedzib, w masce i rękawiczkach.

Reszty obostrzeń jednak nie krytykowano - nawet gdy należały do tych dotkliwych i mocno wpływających na codzienne życie. Polacy karnie podporządkowali się wtedy nakazowi noszenia maseczek, ograniczyli korzystanie ze środków komunikacji publicznej, wyrzekli się zakupów w pozamykanych sklepach. Sklepowe godziny dla seniorów - dziś przez Polaków wyśmiewane, czy wręcz znienawidzone - zostały wiosną przyjęte jako całkiem racjonalna próba ochrony starszych pokoleń.

Stopniowo jednak - zwłaszcza w miarę tego, jak okazywało się, ze w swej pierwszej fazie epidemia w zasadzie omija nasz kraj - nastroje zaczęły sie zmieniać. Bardzo mocny wpływ na tę zmianę wywarły próby forsowania przez PiS wyborów prezydenckich jeszcze w trakcie I fazy pandemii. Najwyżsi oficjele, dotąd twardo opowiadający się za obostrzeniami i domagający się za ich jeszcze twardszego egzekwowania, w tym kontekście nagle stawali się relatywistami. Choć jeszcze chwilę temu w ich ustach zwykłe pójście do parku miało być wstępem do masowej katastrofy, nagle okazywało się, że prowadzenie kampanii, wysyłanie na ulice armii listonoszy czy otwieranie lokali wyborczych nie wiąże się z żadnym zagrożeniem.

W październiku i listopadzie przyrosty zachorowań i dzienne statystyki zgonów działały bardzo mocno na wyobraźnię. Zderzenie z drugą falą epidemii było dla Polaków szokiem. I mimo, że rząd bardzo długo niemal w ogóle nie reagował na lawinowe wzrosty ponurych liczb w porannych komunikatach Ministerstwa Zdrowia, kolejne obostrzenia - gdy w końcu nastąpiły - znów były początkowo przyjmowane przez Polaków ze zrezygnowanym zrozumieniem.

Kiedy 23 października cała Polska została ogłoszona „strefą czerwoną” zostało to przez Polaków przyjęte właśnie w ten sposób. Uczniowie z klas 4-8 przestali chodzić do szkół, już wcześniej na nauczanie zdalne przeszła część licealistów. Wtedy też pozamykano baseny, siłownie, restauracje i kawiarnie. W sklepach wprowadzono limity.

Zaledwie niespełna dwa tygodnie później - 4 listopada - zostały ogłoszone kolejne obostrzenia. Od 9 listopada pożegnali się z nauką stacjonarną uczniowie z klas 1-3. Zamknięto tez galerie handlowe i placówki kultury, oraz wprowadzono zakaz meldowania w hotelach osób, które nie byłyby w podróży służbowej.

21 listopada rząd wprowadził kolejne obostrzenia, jednocześnie ogłaszając plan zwiększania i zmniejszania restrykcji, który nigdy nie został zrealizowany. To wtedy w naszym języku pojawiło się pojęcie „Narodowej Kwarantanny” oznaczającej potencjalny totalny locdkown. Problem tylko w tym, że gdyby plan z 21 listopada był traktowany serio przez własnych twórców, już od ponad tygodnia Polska powinna powrócić do stanu strefy „żółtej” - bo potrzeba do tego tygodniowej średniej dziennych przyrostów zachorowań na poziomie 9,4 tysiąca.

Ale przecież zaledwie tydzień po ogłoszeniu planu „100 dni solidarności” i wprowadzeniu na scenę straszaka w postaci Kwarantanny Narodowej rząd ogłosił coś całkowicie kolidującego z całą tą logiką. Otwarto mianowicie aż do świąt sklepy w galeriach handlowych, by sieci handlowe mogły spróbować odkuć lockdownowe straty.

Niemniej nie przeszkodziło to w tym, by tuż po świętach z hukiem centra handlowe z powrotem zamknąć, jednocześnie wysyłając dzieci z całej Polski na domowe dwutygodniowe ferie szkolne bez szczególnych widoków na jakąkolwiek realną rekreację. Nawet „godzinę policyjną” dla dzieci poniżej 16 roku życia zawieszono dopiero w ostatniej chwili.

Na pytania w rodzaju tych, dlaczego markety budowlane mogą być otwarte ale już sportowe nie, do dziś brak przekonującej odpowiedzi.

Teraz centra handlowe ponownie zostają otwarte. Powody są niemal jasne - to motywowane czystą (i bezwzględną) ekonomią działania ratunkowe bez angażowania kolejnych publicznych pieniędzy. Polska Rada Centrów Handlowych już w połowie stycznia szacowała wywołane lockdownem straty samych centrów handlowych i ich operatorów na około 5 miliardów złotych. Już 30 miliardów złotych miały jednak łącznie stracić firmy wynajmujące w centrach handlowych lokale sklepowe. Teraz znów będą miały szansę odrobić choć część strat.

Zmęczeni kolejnymi wcieleniami niezwanego lockdownu Polacy z pewnością temu przyklasną. Ich oczekiwania w kwestii luzowania obostrzeń są jednak znacznie, znacznie większe. Zła wiadomość jest zaś taka, że jeśli dojdzie do kolejnego pogorszenia się sytuacji epidemicznej, przekonanie społeczeństwa do przyjęcia kolejnych restrykcji będzie bardzo trudne, jeśli nie wręcz niemożliwe.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Polacy mówią coraz głośniej: Precz z lockdownem - Portal i.pl

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto