Ania ma 32 lata. We Wschowie skończyła technikum handlowe i przez kilka lat pracowała w sklepie komputerowym. Kiedy wyszła za mąż przeniosła się do Sławy, a finalnie zamieszkała w Lubogoszczy. Oczywiście po wyprowadzce ze Wschowy, z powodu odległości, zrezygnowała z pracy w sklepie komputerowym i podjęła pracę w pobliskiej masarni, jako pomocnik magazyniera.
-Może nie była to praca moich marzeń, ale blisko domu więc nie narzekałam – mówi Ania Zalisz – Tomczak. - W tym samym czasie pojechałam na służbę przygotowawczą do Centrum Szkolenia Sił Powietrznych w Koszalinie, gdzie przez 3,5 miesiąca szkoliłam się na żołnierza Rzeczypospolitej Polskiej. Na tą chwilę jestem żołnierzem rezerwy.
Najpierw na świat przyszedł Marcelek, który dziś jest już rezolutnym i bardzo pomocnym pięciolatkiem. Młodsza córka Ani, Michalinka, ma dwa latka.
- Kiedy byłam w ciąży z córeczką miałam ogromną chęć na słodkości. Na myśl o domowym cieście czy torcie ciekła mi ślinka. Zaczęłam więc zamykać się w kuchni i piec. Przy okazji okazało się, że pieczenie mnie relaksuje – opowiada.
Oczywiście wówczas jeszcze trzyosobowa rodzina nie była w stanie przejeść takiej ilości tortów i ciast jakie Ania produkowała więc rozdawała je po rodzinie i sąsiadach.
Wszyscy zaczęli zachwycać się jej tortami, a ona zachęcona dobrymi opiniami zaczęła eksperymentować w kuchni coraz bardziej. Wciągnęły ją programy cukiernicze na Netflixie. Stamtąd czerpała inspirację. Aż dostała swoje pierwsze zamówienie. Co prawda od rodziny, ale miała już poczucie, że jej talent w kuchni zaczął być doceniany. Oczywiście panikowała, że jej nie wyjdzie, ale mąż stał przy niej murem i zapewniał, że nie powinna mieć żadnych wątpliwości, bo ma pasję i wrodzony talent. I udało się! Potem przyszła kolejne zamówienie i kolejne. W czym tkwi jej tajemnica?
- Biszkopty zawsze piekę bez proszku do pieczenia, używam prawdziwego masła oraz jajek od własnych kur. Mam 3 sztuki na stanie – zdradza Ania.
Piekła nocami, gdy położyła dzieci spać. W kuchni siedziała od wieczora do 2 w nocy.
Z czasem uznała, że takie wypiekanie powinno być w jakiś sposób zalegalizowane, a że śledziła gruntownie grupę podobnych jak ona pasjonatów na Facebooku to dowiedziała się, że można zgłosić w sanepidzie tzw. „kuchnię domową”. I tak zrobiła. W styczniu 2020 roku złożyła stosowny wniosek.
- Nie musiałam nawet nigdzie jechać, bo z Powiatową Stacją Sanitarno – Epidemiologiczną w Nowej Soli wszystko udało się załatwić przez internet – tłumaczy wschowianka.
W każdej chwili mogła spodziewać się kontroli z sanepidu więc przez trzy tygodnie dosłownie szalała ze sprzątaniem. Bała się zostawić choćby najmniejszy okruszek w widocznym miejscu. Ostatecznie 3 tygodnie później przyszła pocztą zgoda na prowadzenie tego typu działalności.
Na początku pandemii, w marcu 2020 roku przystopowała nieco z pracą, bo bała się covida, ale już w czerwcu 2020 r. znów zaczęła przyjmować zaproszenia. To była beza pavlova dla sąsiadki.
- Koronawirusa niestety i tak nie uniknęłam, bo dopadł mnie w listopadzie. Ale zaraz po wyzdrowieniu postanowiłam zacząć morsować, żeby zbudować odporność. I żałuję, że zaczęłam dopiero teraz, bo to naprawdę ogromna przyjemność. Morsuję z grupą Star Mors Sława oczywiście w Jeziorze Sławskim – opowiada Ania.
Teraz zamówienie goni zamówienie i Ania naprawdę sporo piecze. Kiedy dzieci podrosną planuje wyprowadzić się z domowej kuchni do budynku gospodarczego i rozwijać „Słodkie Przyjemności Ani”.
Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?