Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Bezkolizyjny czas Ziemi się kończy". Wokół krążą asteroidy, komety, które trudno wykryć. "Jest ryzyko, że coś w Ziemię uderzy"

Michał Korn
Michał Korn
Badacze dokładają wszelkich starań, aby uchronić naszą planetę przed potencjalnym zagrożeniem.
Badacze dokładają wszelkich starań, aby uchronić naszą planetę przed potencjalnym zagrożeniem. Pixabay
W naszym Układzie Słonecznym poruszają się ciała niebieskie takie jak komety, meteoryty, planetoidy. Naukowcy przyznają, że nie wszystkie da się wykryć. Niektóre z nich, jak asteroida Bennu, spędzają badaczom sen z powiek. O ile te mniejsze spalą się w naszej atmosferze, o tyle te większe mogą wyrządzić poważne szkody.

Historia naszej planety pokazuje, że wiele razy zdarzało się, kiedy w Ziemię uderzały tego typu obiekty - przykładem jest Syberia. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby historia się powtórzyła. Niewiele osób wie, że gdyby meteoryt, który spadł na Syberię, uderzył w miasto, zmiótłby je z powierzchni Ziemi. To było w 1908 roku. Z kolei w 2002 jedna z asteroid przeleciała w odległości 120 tys. km od naszego globu. Jeśli spojrzeć na to wszystko z perspektywy istnienia Ziemi, to można pokusić się o stwierdzenie, że kończy się okres bezkolizyjny takich obiektów jak asteroidy czy komety z naszą planetą...

[sndh]

Gdyby było całkowicie bezpiecznie, to nikt by się tym nie zajmował. Tak naprawdę istnieje ryzyko.

Zagrożenie z przestrzeni kosmicznej

Naukowcy opracowali plan wykrywania "niewidzialnych" ciał niebieskich, które potencjalnie mogą stwarzać zagrożenie dla Ziemi. Ci sami eksperci rozwiali doniesienia medialne, że asteroida nazwana 2002 NT7 była na kolizyjnej drodze z Ziemią. Badacze są świadomi, że przestrzeń kosmiczna stanowi prawdziwe zagrożenie, bowiem liczba asteroid bliskich Ziemi o średnicy większej niż 1 kilometr wynosi obecnie około 1200. - Do tej pory odkryto prawie połowę z nich - mówi Alan Harris z NASA dodając, że wiedza na temat mniejszych obiektów jest niewielka.

Tysiące obiektów w naszym Układzie Słonecznym

źródło: NASA/YT

Istnieje ryzyko

- Gdyby było całkowicie bezpiecznie, to nikt by się tym nie zajmował. Tak naprawdę istnieje ryzyko. Bywały takie zdarzenia w przeszłości, dlatego bada się tego typu obiekty. Każdy z nich jest identyfikowany i obliczana jest jego trajektoria nawet na setki lat do przodu. Na tej podstawie wiadomo czy ten obiekt może się zbliżyć do Ziemi czy też nie. Obecnie mamy tysiące obiektów zbadanych. Niektóre z nich mogą zbliżać się do naszej planety - wyjaśnia dr Marek Sendyk z Zielonej Góry.

Jednym z najwyższych prawdopodobieństwo, że coś może nam zagrozić jest 1:1000000. Obiekty teoretycznie nam zagrażające w odpowiedni sposób bada się. - W tym celu została wysłana sonda do planetoidy Bennu, która porusza się po podobnej orbicie co Ziemia i teoretycznie mogłaby się zbliżyć do naszej planety - mówi ekspert.

Przestrzeń kosmiczna monitorowana

Badacze dokładają wszelkich starań, aby uchronić naszą planetę przed potencjalnym zagrożeniem. Przykładem tego jest tak zwany projekt "Spaceguard", który odnosi się do wielu wysiłków zmierzających do odkrycia i badania obiektów bliskich lądu (NEO), szczególnie tych, które mogą oddziaływać na Ziemię. Asteroidy odkrywane są przez teleskopy, które zajmują się badaniem dużych obszarów nieba. Niemałą rolę odgrywają również sondy poruszające się w przestrzeni kosmicznej. Niektóre obiekty są sklasyfikowane, jako te które w jakiś sposób nam zagrażają. Co do pozostałych te potencjalne zagrożenie jest wykluczane.

Misja w kierunku Bennu

Dokładnie 8 września 2016 roku NASA podjęła się misji OSIRIS-REx, czyli wysłania bezzałogowej sondy kosmicznej do planetoidy Bennu. Lot do celu ma zakończyć się w 2023 roku. Celem misji jest pobranie próbki gruntu, które następnie zostaną przetransportowane na Ziemię. Sonda ma wrócić na Ziemię w 2023 roku. Budżet misji jest szacowany na równowartość ponad 3 mld zł.

Sonda OSIRIS-REx wysłana w kosmos:

Źródło: STORYFUL

Dlaczego Bennu spędza sen z powiek i wzbudza takie zainteresowanie?

Bennu jest planetoidą należąca do grupy Apolla oraz obiektów NEO i PHA. Została ona odkryta 11 września 1999 roku w ramach programu LINEAR. Planetoida ta okrąża Słońce w ciągu 1 roku i 71 dni w średniej odległości 1,13 au. Ważną informacją jest to, że orbita jej całkowicie zawiera się wewnątrz orbity Marsa, ale w swoim ruchu orbitalnym Bennu przecina orbitę Ziemi. Jej prędkość wynosi ok. 27,77 km/s.

Jak wynika z badań włoskich astronomów Uniwersytetu w Pizie, asteroida Bennu na przestrzeni najbliższych 200 lat ma do Ziemi zbliżyć się aż osiem razy. Prawdopodobieństwo jej uderzenia w naszą planetę w przypadku wszystkich zbliżeń wynosi około 0,07%.

Asteroida przecina tor ruchu Ziemi:

Jak pokazuje poniższy filmik, asteroida Bennu przecina tor orbitalny Ziemi bądź znajduje się bardzo blisko niego:

Opublikowany przezFacebook

Bennu waży blisko 77 miliardów ton i ma 500 metrów średnicy (to więcej niż pięć boisk piłkarskich), jest 1664 razy cięższa od Titanica i okrąża Słońce z prędkością około 63 000 mil na godzinę. Co by się stało, gdyby najgorszy z możliwych scenariuszy się sprawdził, czyli planetoida uderzyłaby w Ziemię? Doszłoby do katastrofy.

Na podstawie dostępnych danych obserwacyjnych, Bennu ma 1 na 2700 szans na uderzenie w Ziemię 25 września 2135 (jest to data, kiedy obiekt ten będzie stosunkowo blisko Ziemi). Gdyby jednak to nastąpiło, wówczas szacuje się, że energia kinetyczna tego uderzenia mogłaby równać się 1200 megatonom (80 000 razy większa od energii bomby Hiroszimy).

Gdyby Bennu uderzyła w Ziemię

Wyobraźcie sobie, że mierzące blisko pół kilometra ciało niebieskie uderzyłoby w Ziemię. Najwięcej ofiar wówczas pochłonęłaby fala uderzeniowa (60 proc.), która miażdżyłaby nasze organy wewnętrzne i porywała ludzi. Kolejnym zabójczym elementem stałoby się zjawisko fali termicznej (ok. 30 proc ofiar). Najmniejszą liczbę ofiar pochłonęłyby kratery oraz odłamki powstałe w wyniku wybuchu, a także wstrząsy sejsmiczne.

Gdyby jednak asteroida Bennu uderzyła w ocean, wiązałoby się to ze zjawiskiem śmiercionośnego tsunami, które docierając do lądu, pochłonęłoby ok 80-70 proc. ofiar. Im większy rozmiar, tym większe skutki. O ile obiekt mierzący ok. 18 metrów średnicy najprawdopodobniej spali się w naszej atmosferze, o tyle w przypadku mierzącego 500 metrów kolosa może nie być tak optymistycznie.

Często przeprowadza się specjalistyczne symulacje, opracowuje plany, które mają na celu zmianę toru lotu danej planetoidy.

Jak powiedział Dante Lauretty z Planetary Science w Lunar and Planetary Laboratory na Uniwersytecie Arizony, uderzenie Bennu uwolniłoby o wiele więcej energii niż cała broń jądrowa, która została zdetonowana w historii planety. Według obliczeń energia wytworzona w momencie uderzenia Bennu w Ziemię wynosiłaby równowartość wybuchu 1450 megaton trotylu. Dla porównania, bomby atomowe zdetonowane podczas II wojny światowej uwolniły energię wynoszącą 20 kiloton.

Obiekt spadł na Ziemię. Doszło do ogromnej eksplozji, która powaliła drzewa w promieniu 40 km, widziana była w promieniu 650 km, słyszana w promieniu 1000 km.

CZYTAJ DALEJ:

Zagrożenie z kosmosu, które można zwalczyć

Jak wyjaśnił nam dr Marek Sendyk, istnieje szansa, że niektóre obiekty zagrażające nam można w bezpieczny sposób "odsunąć", zmieniając kierunek ich lotu. Teoretycznie można przypiąć do nich silnik, czy odpalić na ich powierzchni bombę. Na tej podstawie istnieje szansa na zmianę ich trajektorii o kilka centymetrów na sekundę, co spowoduje, że minie się on z Ziemią o kilka tysięcy kilometrów.

Często przeprowadza się specjalistyczne symulacje, opracowuje plany, które mają na celu zmianę toru lotu danej planetoidy. Jeśli plan "A" nie wypali bierze się również pod uwagę plan "B" mówiący o użyciu ładunków jądrowych.

Bat na asteroidy

Naukowcy z Lawrence Livermore National Laboratory są częścią narodowego zespołu obrony planetarnej, który zaprojektował koncepcyjny statek kosmiczny, aby odeprzeć asteroidę zagrażającą Ziemi. Ich zadaniem jest też ocena, czy tego typu pojazd będzie w stanie zmienić tor lotu takiego obiektu, jak ważąca 77 miliardów ton Bennu. Jak to ma działać? W oparciu o koncepcję badaczy powstać miałby ważący 8,8 tony statek kosmiczny o konstrukcji modułowej, która umożliwiłaby mu działanie jako impaktor kinetyczny, czyli dużych rozmiarów sonda kosmiczna. Kiedy takie coś uderzyłoby w daną asteroidę z ogromną prędkością, przekazana siła powinna wystarczyć do zmiany orbity obiektu.

Trudno wykryć wszystkie zagrażające Ziemi obiekty

Trudno jednak przewidzieć i wyśledzić wszystkie obiekty, jakie mogę nam zagrażać w przestrzeni kosmicznej. Przypomnijmy sobie zdarzenie z czerwca 2002 roku, kiedy asteroida 2002 NM, przeleciała w odległości blisko 120 tys. km od Ziemi (dystans między Ziemią a Księżycem wynosi 384 tys. km). Problem nie polegał jednak na bliskości, tylko na fakcie, że została ona wypatrzona przez astronomów dopiero po trzech dniach od tego incydentu. 2002 NM mierzyła wówczas długość boiska piłkarskiego, zaś ewentualna kolizja w ziemskiej atmosferze porównywalna byłaby do wybuchu kilkuset bomb nuklearnych.

Doszło do ogromnej eksplozji, która powaliła drzewa w promieniu 40 km, widziana była w promieniu 650 km, słyszana w promieniu 1000 km.

Tarcza w postaci atmosfery nie zawsze jest skuteczna

Ziemia posiada naturalną tarczę w postaci atmosfery, która chroni nas przed takimi obiektami, jak planetoidy. Zdarzają się jednak sytuacje, gdy to nie wystarcza. - Małe obiekty, takie jak ta planetoida, która spadła na Syberii są trudno wykrywalne, ale też mogą poczynić małe szkody. Te duże natomiast są łatwo zauważalne i łatwo przewidzieć ich tor. Bardziej niebezpieczne są komety, które przybywają prawie zawsze spoza naszego Układu Słonecznego i poruszają się z ogromnymi prędkościami. Takie obiekty trzeba badać - wyjaśnia dr Marek Sendyk.

Ogromna eksplozja i fala zniszczenia na Syberii

Katastrofa tunguska, bo o niej właśnie mowa datowana jest na 30 czerwca 1908 roku. W tajdze w środkowej Syberii nad rzeką Podkamienna Tunguzka, na północ od jeziora Bajkał na obszarach niezamieszkanych doszło wówczas do ogromnej eksplozji, która powaliła drzewa w promieniu 40 km, widziana była w promieniu 650 km, słyszana w promieniu 1000 km, zaś niezwykle silny wstrząs zarejestrowały wówczas sejsmografy na całej Ziemi. Mało tego! Dzięki położeniu Słońca w czasie przesilenia letniego na skutek odbijania światła przez pył, będący efektem eksplozji, w wielu europejskich miastach zaobserwowano zjawisko tak zwanej „białej nocy”. Uderzenie było tak silne, że ówczesne rosyjskie magnetometry pokazywały w jego rejonie drugi biegun północny.

Szacuje się, że ciało niebieskie leciało wówczas z prędkością ok. 1,3 km/s z południowego wschodu w kierunku północno-zachodnim i eksplodowało w odległości 65 km na zachód ówczesnej faktorii Wanawara, na wysokości kilku kilometrów nad powierzchnią Ziemi (źródło: Wikipedia).

Kilkanaście minut różnicy wystarczyłoby, żeby ten obiekt uderzył w Ziemię. Byliśmy wówczas o kosmiczny włos od gigantycznej katastrofy.

- Cały czas spadają na Ziemię odłamki. To co uderzyło w Księżyc podczas ostatniego zaćmienia (21 stycznia 2019 podczas całkowitego zaćmienia meteoryt uderzył w Księżyc dop. red.) było stosunkowo niewielkim obiektem. Mimo to jego prędkość spowodowała, że choć na skutek uderzenia ta energia nie była duża, to zjawisko mimo wszystko dało się zauważyć. Ta planetoida, która spadła na Syberię tylko otarła się o naszą planetę. Gdyby spadła prostopadle na Ziemię i trafiła w miasto, to by miasta nie było - tłumaczy Marek Sendyk.

W 2013 roku było o włos od tragedii

Przypomnijmy sobie luty 2013 roku. Wówczas tzw. meteor czelabiński mierzący około 20 metrów średnicy, mający masę do 10 tys. ton, zaobserwowany został nad południowym Uralem około godziny 9:20 czasu lokalnego. Po wejściu w atmosferę Ziemi obiekt ten rozpadł się na wysokości blisko 30 kilometrów nad obwodem czelabińskim.

Na skutek tego powstała duża fala uderzeniowa, która spowodowała znaczne straty. Uszkodzonych zostało ponad 7500 budynków. Z obrażeniami zgłosiło się ponad 1,5 tys. osób.

Zobaczcie, co działo się tego dnia w Czelabińsku:

W tym samym dniu, 15 godzin później, w pobliżu Ziemi przeleciała planetoida 2012 DA14 (obecna nazwa to (367943) Duende) o średnicy około 50 metrów, która odkryto w 2012 roku. Kilkanaście minut różnicy wystarczyłoby, żeby ten obiekt uderzył w Ziemię. Byliśmy wówczas o kosmiczny włos od gigantycznej katastrofy.

Obiekt, którego przelot obserwowano jako meteor czelabiński był największym znanym obiektem kosmicznym, jaki zderzył się z Ziemią od czasu katastrofy tunguskiej w 1908.

Kończy nam się ten okres niekolizyjny ciała niebieskiego z naszą planetą.

Czas Ziemi się kończy?

W Ziemię kiedyś uderzyła potężna planetoida lub kometa, która spowodowała wyginięcie masy gatunków. Prawdopodobieństwo uderzenia w Ziemię obiektu, o którym nie mamy zielonego pojęcia jest niewielkie. Z drugiej jednak strony, kiedy spojrzymy na temat szerzej i odpowiemy na pytanie, jak często w historii naszej planety zdarzały się takie rzeczy, to można pokusić się o stwierdzenie, że statystycznie rzecz ujmując kończy nam się ten okres niekolizyjny ciała niebieskiego z naszą planetą. Pesymiści mówią, że można się spodziewać iż "lada chwila" coś się wydarzy...

Jest grupa obiektów, których pojawienia się nie potrafimy przewidzieć.

To nie był jednorazowy przypadek, że 65 mln lat temu uderzył w nas obiekt, który przyczynił się do wyginięcia gatunków. Takie rzeczy zdarzały się wcześniej i później. - Dlaczego kupujemy ubezpieczenia domu? Przecież w ciągu ostatnich dziesięciu lat w naszym mieszkaniu czy domu nie wydarzyła się żadna katastrofa, który zniszczyłaby nam mieszkanie i sprawiła, że musielibyśmy się wyprowadzić. Ale robimy to po to, aby taka sytuacja nas nie zaskoczyła i żebyśmy nie stracili wszystkiego, co mamy. A w przypadku takiej katastrofy niestety tak to się może skończyć. Jest grupa obiektów, których pojawienia się nie potrafimy przewidzieć i to właśnie te grupę naukowcy będą szczególnie obserwować - mówi popularyzator astronomii Karol Wójcicki.

Zobacz również: 6 grudnia 2016 meteor rozświetlił niebo nad Syberią. Widzieli go mieszkańcy okolic miejscowości Sajanogorsk w rosyjskiej Republice Chakasji:

Źródło:RUPTLY

Nie możemy mieć stuprocentowej pewności i czuć się całkowicie bezpiecznie nawet jeśli prawdopodobieństwo kolizji jakiegoś obiektu z Ziemią jest niewielkie. Choć naukowcy dokładają wszelkich starań, aby poprawić bezpieczeństwo, to przykład takich obiektów jak 2002 NT7 czy tego, co wydarzyło się na Syberii chcąc nie chcąc pobudza naszą wyobraźnię. Wówczas wizja niebezpieczeństwa rodem z filmów science-fiction może nabierać całkiem realnych wymiarów...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na lubuskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto